Pierwsze zimowe wyjście w góry, czyli Babia Góra
Istotny wstęp
Od dawna chciałem zaliczyć trekking w górach zimą. Wyjazd na Babią górę, był dosyć spontaniczną decyzją. Gdy tylko doturlałem się pociągami do Ostrzeszowa, skąd wraz z Robertem i Damianem ruszyliśmy autem ok. godz. 17:00 w kierunku Beskid z zamiarem nocnego wejścia do schroniska w Markowych Szczawinach. Wszystko było by w porządku gdyby nie to, że Robert chwilę po godzinie 21:00 przypomniał sobie, że zapomniał butów (prowadził auto w wygodniejszych). DRAMAT!! Co teraz?! wracać 4 godziny po buty czy kombinować coś w okolicy? Bo przecież mowy nie ma, żeby chodził parę dni w miejskich butach. Szybko poruszyłem niebo i ziemię, tzn. facebooka'a ;) (tutaj chciałbym pozdrowić grupę Tatromaniaków :D ) gdzie na kilku grupach o zamiłowaniu górskim kilkadziesiąt osób miało z nas polewkę, ... ponoć rozbawiliśmy ich do łez i wcale im się nie dziwie. W każdym razie, dostaliśmy kilka podpowiedzi gdzie możemy dostać buty, padły propozycje Żabka, Tesco, Auchan itp ... i znaleźliśmy w Mikołowie Auchan! Godzina 21:45 wpadamy na hale w poszukiwaniu butów, wyglądaliśmy jak poparzeni, znajdujemy buty sportowe i o dziwo było kilka modeli butów trekkingowych! Godz. 22:15, czyli po 15 minutach po zamknięciu sklepu i wyganiania przez kilka osób z obsługi Robert zakupił buty! Trochę za małe i jak się potem okazało przeciekały, ale nie można mieć wszystkiego. Ale nie ma tego złego! Przez akcję z butami i opóźnienie, podwieźliśmy sympatyczną Panią, która po pracy o godzinie 23:00 łapała stopa, gdzie prawie nie jeździły auta!
Około 2:00 z dwu godzinnym poślizgiem zajeżdżamy na parking
pod wejściem do Babiogórskiego parku. Szybko się ubieramy i ruszamy z
czołówkami przed siebie. Jako, że było to moje pierwsze zimowe wyjście, szybko
się okazało, że muszę zrzucić dwie warstwy ubrań z siebie. Gdy do schroniska
dotarliśmy po około półtorej godzinie, czekał nas szybki dwu godzinny sen.
Wstaliśmy, bo wiedzieliśmy, że rano będzie okno pogodowe.
Na rozgrzewkę doszliśmy do przełęczy Brona, później
Kościółki i atak na Diablak 1725m n.p.m. Na szczycie pogoda się zaczęła psuć,
widoczność spadła do 10-15
metrów. Po zdobyciu naszego celu, było jeszcze wcześnie,
więc postanowiliśmy pójść na Małą Babią, po czym usprawniając dupozjazdy szybko
znaleźliśmy się w wyżej wymienionym schronisku. Od 12:00 zaczęliśmy regenerację
po zarwanej nocce jak i aktywnym przedpołudniu.
Kolejnego dnia z ruszyliśmy niebieskim szlakiem do Przełęczy
Krowiarki, a dalej czerwonym do schroniska leżącego na Hali Krupowej. Po drodze
zaraz przed zmierzchem znalazłem telefon komórkowy, jak się później okazało
należał do harcerza, który wraz z grupą tego dnia przechodzili w przeciwną stronę.
Dwa dni później spotkaliśmy się i mu go wręczyłem ;). Dochodząc do schroniska
na hali krupowej mieliśmy mały problem ze znalezieniem go, bo zrobiło się
ciemno, śnieg sypał na tyle intensywnie, że widzieliśmy na jakieś 5-7 metrów. Jak się okazało
staliśmy 20m od schroniska :) Zadowoleni jak nigdy nadrabialiśmy braki
energetyczne konsumując przyszny barszczyk z uszkami, bigos i szarlotkę - wszyscy jak jeden
mąż to samo trzy dni z rzędu jedliśmy ;)
Pozdrawiamy gospodarzy ze schroniska na Hali Krupowej i dziękujemy za pyszne jedzenie !
Ostatni dzień marszu zapowiadał się lajtowo, mieliśmy w
około 2,5 godziny dotrzeć pod Mosorny Groń. Kawałek cofnęliśmy się czerwonym i
po ok 20 minutach skręciliśmy na zielony szlak, ten biegnący po zboczu góry w
dużej części był pokryty śniegiem, który sięgał nam do kolan a momentami prawie
do bioder. Zejście w lewo na niebieski szlak prowadzący do Mosornego Gronia. Marsz
przedłużył się o godzinę, ale byliśmy bardzo zadowoleni z takiej atrakcji :)
Czwarty dzień miał być wypoczynkiem. Jest to równoznaczne z
obżarstwem od rana, tutaj mogę polecić restaurację Tabakowy Chodnik w Zawoi,
gdzie stołowaliśmy się dwa dni z rzędu, ponieważ jedzenie było przepyszne! Więc
zaczęło się od dobrego śniadania, a potem cały dzień spędziliśmy na stoku.
Jedni jeździli, inni próbowali! było wesoło! :D Po czym czekało nas parę godzin
jazdy autem do Ostrzeszowa. Ja kolejnego dnia miałem pojechać pociągiem, ale
ten postanowił mi uciec... więc w nocy pojechałem TIRem do siebie, tutaj
pozdrawiam kierowcę Adama, który jak się okazało jest moim sąsiadem ;) a z
którym przegadałem całą drogę. Jednak dla mnie to jeszcze nie był koniec drogi,
ponieważ Adam musiał udać się do swojej bazy i wysadził mnie przy obwodnicy,
gdzie znałem okolicę bo często tam biegałem. Więc po 5km marszu przez łąki i
osiedla o 5:20 zameldowałem się u siebie.
Harcerz Julek z odzyskanym telefonem :) + 1 do karmy
I wisienka na torcie, czyli czekające na wyjazd w góry, buty Roberta!
Podsumowując. Wyjazd okazał się na tyle wesoły, że nie
pamiętam kiedy tyle dni z rzędu płakałem ze śmiechu. Zaczynając od momentu
kiedy to Robert sobie przypomniał o zapomnianych butach, do momentu kiedy
uciekł mi pociąg. Kolejną kwestią jest to, że nie sądziłem, że zimowe chodzenie
w górach może być tak przyjemne, piękne i dawać tyle pozytywnych emocji. Teraz
wiem, że miłość do gór będzie mnie rozpalała przez cały rok. A już są plany na
kolejne wypady, tylko boję się czego zapomni Robert następnym razem :D
Poniżej cała trasa którą zrobiliśmy
Poniżej cała trasa którą zrobiliśmy
Cała galeria z widoczkami :)