Tatry w pojedynkę - podróż i I dzień
Tatry w pojedynkę - podróż i I dzień
Wypad w Tatry był totalnie spontaniczny.
Jak dowiedziałem się w poniedziałek wieczorem, że mam jeszcze ponad tydzień wolnego, to stwierdziłem, że trzeba to wykorzystać i zrobić sobie tanie wakacje.
We wtorek rano się spakowałem i ruszyłem na stopa w stronę Tatr.
Początek był niezbyt kolorowy gdy przez pierwsze dwie godziny stania na wylocie z Gdańska nikt nie chciał mnie zabrać ze sobą, lecz gdy pierwsze auto otworzyło przede mną drzwi poszło już gładko.
Pierwszą przesiadkę miałem w Ostródzie, gdzie stopa łapałem jakieś 15-20min. W taki oto sposób znalazłem się na godz. 20 w Wawie, gdzie odwiedziłem rodzinkę i następnego dnia ok godziny 10 stałem na wylocie w kierunku Krakowa.
Po około 5 minutach zatrzymał się samochód, podbiegłem do niego, ale okazało się, że facet chciał wyjąć tylko antene od radia CB... mówię sobie co tam, jak już podbiegłem to zapytam czy zechce mnie zabrać.
Ha! i to był strzał w sedno, w taki oto sposób dojechałem do Radomia, gdzie dosłownie po chwili wsiadłem w samochód na Krakowskich rejestracjach i po jakimś czasie przy miłej rozmowie znalazłem się w Krakowie. Kolega który mnie podwoził był na tyle miły, że zajechaliśmy do niego do biura wypiliśmy kawę i wywiózł mnie na wylot w stronę Zakopanego.
W tym miejscu również miałem przestój dwu godzinny, do momentu kiedy zatrzymali się przy mnie rodowici Zakopiańczycy :D.
Zdziwiło mnie, że nie mają jeszcze dość turystów, a w dodatku jakby mało było że mnie podwożą, dostałem cały kubełek gorącego kurczaka z KFC. Normalnie takiego czegoś nie jadam... ale w tym przypadku gdy zajeżdżając do Zakopca miałem jeszcze podejść przed zmrokiem do Morskiego Oka. To na pewno nic bym nie zdążył kupić ciepłego po drodze.
Więc w Zakopcu wysiadłem najedzony i wstąpiłem tylko po suchy prowiant do sklepu i szybko poleciałem na jednego z ostatnich busów na Palenice Białczańską. Dynamiczne podejście do schroniska które z załadowanym plecakiem zajęło mi ok. 1h 35-40 min. Mówiąc załadowany plecak mam na myśli ciuchy, jedzenie, karimatę, śpiwór, inne niezbędne akcesoria oraz sporo izotoników (bo w schroniskach na izotonik płaci się 7zł!).
Zachodząc do recepcji wiedziałem, że nie ma mowy żebym dostał pokój, zresztą byłem nastawiony na spanie na podłodzę, bo chodziło o to, żeby było tanio i ku mojemu zdziwieniu cena w Morskim Oku za miejsce na podłodze to 39,30zł!
No trudno, nie mam wyjścia. Choć w tej cenie w Kuźnicy miałbym całkiem ładny pokoik na kwaterze, ale nie o to chodzi. Gdy już po kolacji poznałem parę osób i wdałem się w rozmowę, po chwili zorientowałem się, że powoli trzeba się układać do snu, a więc rozłożyłem sobie karimatę w rogu kuchni, a po chwili zgasło światło i wygodnie sobie spałem do godziny 5:30. Gdy wstałem z "łóżka" dnia drugiego i się ogarnąłem, wyszedłem sprawdzić jaka jest pogoda. Niestety chmury wisiały na wysokości Czarnego Stawu.
Poczekałem około pół godziny i postanowiłem iść na Przełęcz pod Chłopkiem. Nie jest to najprostszy szlak, nawet powiedziałbym, że dosyć trudny jak na taką pogodę, ale przynajmniej w miarę krótki, więc jakby załamała się pogoda zdążyłbym wrócić do schroniska przed zapadnięciem w hipotermię ;) Trasa pomimo pogody uważam, że była udana po pierwsze pierwszy raz, co prawda przez chmurę, ale jednak widziałem kozicę, po drugie, pierwszego człowieka spotkałem dopiero gdy zacząłem schodzić, po trzecie po osiągnięciu przełęczy pod Chłopkiem cieszyłem się widokiem na 5m i wiatrem który chciał mnie porwać w czeluść, więc szybko zacząłem wracać :)
Trasa z Schroniska Morskie Oko -> Przełęcz pod Chłopkiem -> Schronisko Morskie Oko zrobiłem w 3,5h, a więc miałem tempo dośćć żwawe.
Po wypiciu gorącej herbaty, równie dynamicznie ruszyłem w kierunku schroniska w Dolinie Pięciu Stawów przez Świstówkę, niestety w pewnym momencie zgubiłem polar, który był przytroczony do plecaka i pomimo, że ostatnio widziałem go jakieś 5 minut temu jak się dynda zawieszony na plecaku, to zbiegając z góry i pytając się turystów czy ktoś go widział, każdy stwierdził, że NIE, no trudno widocznie wyparował... a więc z powrotem prawie od samego dołu wchodzę na Świstówkę, a gdy się zorientowałem o braku bluzy byłem prawie na szczycie... po 2h docieram do schroniska, gdzie biorę prysznic i o godz. 15:00 zajmuję sobie wygodne miejsce w jadalni, już z myślą czy będzie mi się tu wygodnie spało.
To, że zająłem miejsce tak wcześnie było rozsądnym posunięciem, ponieważ z każdą chwilą przybywało osób, które miały zamiar również nocować w tym miejscu. A te osoby które przychodziły do schroniska o 19-20 były już skazane na spanie w korytarzu, albo na zewnątrz budynku. W tym czasie gdy zajmowałem sobie miejsce czas umilała mi książka, którą znalazłem walającą się po podłodze w kuchni w poprzednim schronisku, oraz piwo i jedzenie, a po pewnym czasie rozmowa z ludźmi których poznałem.
Wypad w Tatry był totalnie spontaniczny.
Jak dowiedziałem się w poniedziałek wieczorem, że mam jeszcze ponad tydzień wolnego, to stwierdziłem, że trzeba to wykorzystać i zrobić sobie tanie wakacje.
We wtorek rano się spakowałem i ruszyłem na stopa w stronę Tatr.
Początek był niezbyt kolorowy gdy przez pierwsze dwie godziny stania na wylocie z Gdańska nikt nie chciał mnie zabrać ze sobą, lecz gdy pierwsze auto otworzyło przede mną drzwi poszło już gładko.
Pierwszą przesiadkę miałem w Ostródzie, gdzie stopa łapałem jakieś 15-20min. W taki oto sposób znalazłem się na godz. 20 w Wawie, gdzie odwiedziłem rodzinkę i następnego dnia ok godziny 10 stałem na wylocie w kierunku Krakowa.
Po około 5 minutach zatrzymał się samochód, podbiegłem do niego, ale okazało się, że facet chciał wyjąć tylko antene od radia CB... mówię sobie co tam, jak już podbiegłem to zapytam czy zechce mnie zabrać.
Ha! i to był strzał w sedno, w taki oto sposób dojechałem do Radomia, gdzie dosłownie po chwili wsiadłem w samochód na Krakowskich rejestracjach i po jakimś czasie przy miłej rozmowie znalazłem się w Krakowie. Kolega który mnie podwoził był na tyle miły, że zajechaliśmy do niego do biura wypiliśmy kawę i wywiózł mnie na wylot w stronę Zakopanego.
W tym miejscu również miałem przestój dwu godzinny, do momentu kiedy zatrzymali się przy mnie rodowici Zakopiańczycy :D.
Zdziwiło mnie, że nie mają jeszcze dość turystów, a w dodatku jakby mało było że mnie podwożą, dostałem cały kubełek gorącego kurczaka z KFC. Normalnie takiego czegoś nie jadam... ale w tym przypadku gdy zajeżdżając do Zakopca miałem jeszcze podejść przed zmrokiem do Morskiego Oka. To na pewno nic bym nie zdążył kupić ciepłego po drodze.
Więc w Zakopcu wysiadłem najedzony i wstąpiłem tylko po suchy prowiant do sklepu i szybko poleciałem na jednego z ostatnich busów na Palenice Białczańską. Dynamiczne podejście do schroniska które z załadowanym plecakiem zajęło mi ok. 1h 35-40 min. Mówiąc załadowany plecak mam na myśli ciuchy, jedzenie, karimatę, śpiwór, inne niezbędne akcesoria oraz sporo izotoników (bo w schroniskach na izotonik płaci się 7zł!).
Zachodząc do recepcji wiedziałem, że nie ma mowy żebym dostał pokój, zresztą byłem nastawiony na spanie na podłodzę, bo chodziło o to, żeby było tanio i ku mojemu zdziwieniu cena w Morskim Oku za miejsce na podłodze to 39,30zł!
No trudno, nie mam wyjścia. Choć w tej cenie w Kuźnicy miałbym całkiem ładny pokoik na kwaterze, ale nie o to chodzi. Gdy już po kolacji poznałem parę osób i wdałem się w rozmowę, po chwili zorientowałem się, że powoli trzeba się układać do snu, a więc rozłożyłem sobie karimatę w rogu kuchni, a po chwili zgasło światło i wygodnie sobie spałem do godziny 5:30. Gdy wstałem z "łóżka" dnia drugiego i się ogarnąłem, wyszedłem sprawdzić jaka jest pogoda. Niestety chmury wisiały na wysokości Czarnego Stawu.
Poczekałem około pół godziny i postanowiłem iść na Przełęcz pod Chłopkiem. Nie jest to najprostszy szlak, nawet powiedziałbym, że dosyć trudny jak na taką pogodę, ale przynajmniej w miarę krótki, więc jakby załamała się pogoda zdążyłbym wrócić do schroniska przed zapadnięciem w hipotermię ;) Trasa pomimo pogody uważam, że była udana po pierwsze pierwszy raz, co prawda przez chmurę, ale jednak widziałem kozicę, po drugie, pierwszego człowieka spotkałem dopiero gdy zacząłem schodzić, po trzecie po osiągnięciu przełęczy pod Chłopkiem cieszyłem się widokiem na 5m i wiatrem który chciał mnie porwać w czeluść, więc szybko zacząłem wracać :)
Trasa z Schroniska Morskie Oko -> Przełęcz pod Chłopkiem -> Schronisko Morskie Oko zrobiłem w 3,5h, a więc miałem tempo dośćć żwawe.
Po wypiciu gorącej herbaty, równie dynamicznie ruszyłem w kierunku schroniska w Dolinie Pięciu Stawów przez Świstówkę, niestety w pewnym momencie zgubiłem polar, który był przytroczony do plecaka i pomimo, że ostatnio widziałem go jakieś 5 minut temu jak się dynda zawieszony na plecaku, to zbiegając z góry i pytając się turystów czy ktoś go widział, każdy stwierdził, że NIE, no trudno widocznie wyparował... a więc z powrotem prawie od samego dołu wchodzę na Świstówkę, a gdy się zorientowałem o braku bluzy byłem prawie na szczycie... po 2h docieram do schroniska, gdzie biorę prysznic i o godz. 15:00 zajmuję sobie wygodne miejsce w jadalni, już z myślą czy będzie mi się tu wygodnie spało.
To, że zająłem miejsce tak wcześnie było rozsądnym posunięciem, ponieważ z każdą chwilą przybywało osób, które miały zamiar również nocować w tym miejscu. A te osoby które przychodziły do schroniska o 19-20 były już skazane na spanie w korytarzu, albo na zewnątrz budynku. W tym czasie gdy zajmowałem sobie miejsce czas umilała mi książka, którą znalazłem walającą się po podłodze w kuchni w poprzednim schronisku, oraz piwo i jedzenie, a po pewnym czasie rozmowa z ludźmi których poznałem.
Tatry w pojedynkę - II dzień
Kliknij tutaj, aby Kolejnego dnia postanowiłem zrobić część Orlej Perci.
Poprzedniego wieczora jakiś facet podpowiedział mi żebym szedł od strony Krzyżnego w stronę Koziego Wierchu a nie na odwrót, ponieważ podejście pod Krzyżne jest bardziej sypkie i łatwiej będzie się tędy wchodziło niż schodziło, a zejście w Koziego jest bardziej stabilne. I to był dobry wybór!,ale o tym zaraz.Tak więc godzina 7:20 wychodzę ze schroniska i kieruję się żółtym szlakiem w stronę Krzyżnego. Co było ciekawe niebo się rozpogadzało, ale tam gdzie podążałem wisiały nieruchomo dosyć tajemniczo ciemne chmury - IDĘ! dobre było nie tylko to, że miałem za sobą podejście które było trochę sypkie, ale też to, że przez pierwsze 3h nie spotkałem, ani jednego człowieka, za to widziałem dwie Kozice które sobie dobrze radziły w tych stromych warunkach :)
Po przejściu połowy trasy, czyli chwilę przed Granatami zaczęli mnie mijać z na przeciwka ludzie. Na odcinku Granaty - Kozi Wierch minąłem dokładnie 50 osób. A więc jeszcze większą satysfakcję dawały te 3 godziny w samotnym przemierzaniu Orlej Perci. Gdy schodziłem dosyć prostym szlakiem z Koziego Wierchu w kierunku Doliny Pięciu Stawów, niespodziewanie napotkałem świstaka, którego zauważyłem dopiero jak byłem od niego w odległości około 2 metrów, co było zaskakujące zwierze wcale nie uciekało, tylko sobie skubało trawę i spokojnie sobie szło, a ja w raz z nim jakby nigdy nic, nawet udało mi się nagrać krótkie wideo na którym widać, że zbliżyłem się do niego na odległość około 1,5m, a gryzoń nie reagował na to jakoś specjalnie.
Pożegnałem się z nim i poszedłem dalej w stronę schroniska z pełną satysfakcją, pomimo, że idąc granią nie było za wiele widać. W schronisku tym samym z którego rano wychodziłem byłem po dokładnie 6h, strategia zajmowania miejsca, była taka sama jak dzień wcześniej, później książka, piwo, nowe znajomości i sen.
Poprzedniego wieczora jakiś facet podpowiedział mi żebym szedł od strony Krzyżnego w stronę Koziego Wierchu a nie na odwrót, ponieważ podejście pod Krzyżne jest bardziej sypkie i łatwiej będzie się tędy wchodziło niż schodziło, a zejście w Koziego jest bardziej stabilne. I to był dobry wybór!,ale o tym zaraz.Tak więc godzina 7:20 wychodzę ze schroniska i kieruję się żółtym szlakiem w stronę Krzyżnego. Co było ciekawe niebo się rozpogadzało, ale tam gdzie podążałem wisiały nieruchomo dosyć tajemniczo ciemne chmury - IDĘ! dobre było nie tylko to, że miałem za sobą podejście które było trochę sypkie, ale też to, że przez pierwsze 3h nie spotkałem, ani jednego człowieka, za to widziałem dwie Kozice które sobie dobrze radziły w tych stromych warunkach :)
Po przejściu połowy trasy, czyli chwilę przed Granatami zaczęli mnie mijać z na przeciwka ludzie. Na odcinku Granaty - Kozi Wierch minąłem dokładnie 50 osób. A więc jeszcze większą satysfakcję dawały te 3 godziny w samotnym przemierzaniu Orlej Perci. Gdy schodziłem dosyć prostym szlakiem z Koziego Wierchu w kierunku Doliny Pięciu Stawów, niespodziewanie napotkałem świstaka, którego zauważyłem dopiero jak byłem od niego w odległości około 2 metrów, co było zaskakujące zwierze wcale nie uciekało, tylko sobie skubało trawę i spokojnie sobie szło, a ja w raz z nim jakby nigdy nic, nawet udało mi się nagrać krótkie wideo na którym widać, że zbliżyłem się do niego na odległość około 1,5m, a gryzoń nie reagował na to jakoś specjalnie.
Pożegnałem się z nim i poszedłem dalej w stronę schroniska z pełną satysfakcją, pomimo, że idąc granią nie było za wiele widać. W schronisku tym samym z którego rano wychodziłem byłem po dokładnie 6h, strategia zajmowania miejsca, była taka sama jak dzień wcześniej, później książka, piwo, nowe znajomości i sen.