Upadki i wzloty
Ostatnimi
czasy można powiedzieć żyję biegiem, który jest dedykowany
Józkowi. Ciężkie treningi, praca, dieta, organizacja biegu,
szukanie sponsorów i tym podobne
tematy przewijają w mojej codzienności. Czasami nie chciało się
zrobić treningu, albo miałem ochotę zjeść jakiegoś fast fooda
lub po prostu pragnąłem się poobijać, jednak twardo robiłem
swoje. No może naginałem trochę swoją diete wzbogacając ją o
cukry proste, czyli czyniłem ZŁO ;) Jednak jakieś dwa tygodnie
temu wydarzyło się coś, przez co pojawiły się znaki zapytania,
chwile zwątpienia w swoje możliwości czy po prostu pytanie „Czy
warto to wszystko robić?”.
Przyczyną
tych złych myśli jest kontuzja... Po jednym z treningów, pojawił
się przeszywający ból w kolanie, który nie przechodził i przy
każdym kolejnym treningu narastał. Wiedząc o tym, że do startu
biegu zostało pięć tygodni, postanowiłem nie czekać, tylko od
razu szukać pomocy u specjalistów, którzy stwierdzą co z tym
robić. Tak, też uczyniłem, jednak nie od razu udało się
oszacować co i jak i właśnie ten moment był najgorszy. Czekanie,
które powodowało pojawianie się w głowie pytań „Może to dla
mnie za dużo?” itp. W takim momencie człowiek jest podatny
(przynajmniej ja), na różnego rodzaju zachcianki. „Przecież nie
mogę za bardzo trenować, bo muszę oszczędzać staw kolanowy.”
„Nie muszę tak bardzo pilnować diety, bo przecież nie mam
takiego zapotrzebowania”. Nic innego jak po prostu człowiek się
rozleniwia, a po tygodniu bez biegania ciężko mi było spojrzeć na
swoje odbicie w lustrze. Z jednej strony człowieka rozpiera energia,
a z drugiej to nic mu się nie chce. W tej chwili przypomniałem sobie, jak wyglądało moje życie ponad rok temu. Wiele wątpliwości,
brak zdecydowania i dążenia do celu. Tak właśnie się czułem
przez ostatnie dni.
Gdy zostało wykonane usg stawu, okazało się, że wszystko jest zdrowe i nie trzeba wbijać skalpela. Prawdopodobnie wszystko jest spowodowane przeciążeniem... tak... Po prostu przedobrzyłem, za duże kilometraże, z byt wiele jednostek treningowych z obciążeniem, a w tym momencie w organizmie rozpada się najsłabsze ogniwo. Jak już się dowiedziałem, że muszę po prostu bardziej się oszczędzać i dbać w najbliższym miesiącu o siebie to się bardzo ucieszyłem i momentalnie odzyskałem wiarę i energię. Dodatkowym uskrzydleniem okazali się ludzie, którzy pokazali mi, że to co robię przez ostatnie pół roku MA SENS! W tym momencie przypomina mi się mój wpis o ludziach, który stworzyłem podróżując po Azji tutaj
Pytanie, dlaczego ogoliłem nogę?! Odpowiedz jest prosta, w ramach rehabilitacji mojej kończyny, zostałem potraktowany tapingiem czyli oklejony taśmami, które mają za zadanie odciążyć rzepkę. A żeby takie taśmy się trzymały, noga musi być łysa, proste.
Gdy zostało wykonane usg stawu, okazało się, że wszystko jest zdrowe i nie trzeba wbijać skalpela. Prawdopodobnie wszystko jest spowodowane przeciążeniem... tak... Po prostu przedobrzyłem, za duże kilometraże, z byt wiele jednostek treningowych z obciążeniem, a w tym momencie w organizmie rozpada się najsłabsze ogniwo. Jak już się dowiedziałem, że muszę po prostu bardziej się oszczędzać i dbać w najbliższym miesiącu o siebie to się bardzo ucieszyłem i momentalnie odzyskałem wiarę i energię. Dodatkowym uskrzydleniem okazali się ludzie, którzy pokazali mi, że to co robię przez ostatnie pół roku MA SENS! W tym momencie przypomina mi się mój wpis o ludziach, który stworzyłem podróżując po Azji tutaj
Pytanie, dlaczego ogoliłem nogę?! Odpowiedz jest prosta, w ramach rehabilitacji mojej kończyny, zostałem potraktowany tapingiem czyli oklejony taśmami, które mają za zadanie odciążyć rzepkę. A żeby takie taśmy się trzymały, noga musi być łysa, proste.
Zaczynam
odliczać dni do biegu...